wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 25

„Vanni”
Przeglądałam rzeczy Courtney, gdy natknęłam się na zmiętą kartkę. Szybko ją rozprostowałam. Był to list pożegnalny, ale i coś w rodzaju testamentu Courtney. Zaczęłam go czytać mimo łez napływających mi do oczu.

Los Angeles, 6.09.15r.

Do moich najbliższych!

              Wybaczcie to co zaraz zrobię, ale nie mam innego wyjścia. Tęsknota za Rossem Shorem Lynchem jest zbyt silna. Był on jedynym mężczyzną w moim życiu, którego kochałam. Było to odwzajemnione uczucie, lecz przeciwności losu nie pozwoliły nam cieszyć się nim zbyt długo. Pewnie pomyślicie, że stchórzyłam, bo miałam sama wychowywać jego dziecko, ale to nieprawda. Bardzo bym chciała je urodzić i wychować, ale depresja, w którą wpadłam wraz ze śmiercią ukochanego pchnęła mnie w stronę samobójstwa, a z tego miejsca nie ma odwrotu. Nie ma odwrotu od tej decyzji, bo została ona podjęta. Teraz nie ma znaczenia to czy jest dobra czy zła. Teraz znaczenie ma jedynie to, że jest szansa bym dołączyła do Rossa.
Nigdy nie lubiłam pożegnań, ale też nigdy nie lubiłam zostawiać spraw niewyjaśnionych do końca, dlatego napisałam ten list. Nie przeciągając. Mam kilka wiadomości dla kilku konkretnych osób.
Tato Stephenie – Tobie pozostawiam wszystkie moje rzeczy. Chcę abyś po mojej śmierci ułożył sobie życie na nowo. Nie chcę byś był smutny i przygnębiony przez moje odejście. A moją ostatnią prośbą jest zajęcie się moją ukochaną Vanni, którą zawsze traktowałam jak siostrę, a Ty jak córkę.
Vanni – zajmij się moim ukochanym psiakiem Bravo i nie pozwól by mój tata popełnił równie głupi błąd co ja.
Riker – zajmij się moimi jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi ~ Vanni, Sav, Alexą, Rydel, Rockym i Rylandem. Dbaj o nich, ale także i o moich i własnych rodziców.
Ross – wiem, że odszedłeś z tego świata. Mimo to mam do Ciebie prośbę na wypadek gdybym sama nie mogła tego zrobić. Gdziekolwiek, kimkolwiek teraz jesteś i cokolwiek teraz robisz czuwaj nad naszymi rodzinami.
To chyba wszystko co chciałam Wam przekazać. Pamiętajcie, że bardzo Was kocham.

Courtney

„Vanessa”
Weszłam do pokoju Laury.
- Lau, kolacja. – oznajmiłam, ale ona nie reagowała.
Podeszłam do łóżka i zobaczyłam leżącą obok mojej siostry kartkę.
- Musiałem ją zabić, bo była niewierną… - przeczytałam tylko fragment, a następnie zmięłam kartkę i rzuciłam w kąt.
Popatrzałam na Laurę. Była cała pobita, poczochrana. Miała kilka zadrapań i ślady po podduszeniu na szyi.

„Stormie”
Wieczorem, gdy zmywałam naczynia po kolacji przyszła do mnie Vanni.
- Pani Lynch, ma pani jakiś sposób by chodź na chwilę ukoić ból po stracie bliskiej osoby? – zapytała.
- Każdy inaczej reaguje na stratę kogoś bliskiego i w zależności od tego kim ten ktoś dla niego był odczuwa ból. A najlepszym lekarstwem na to jest chwila zastanowienia. Kiedy uświadomimy sobie, że taki miał być los danej osoby i nic by tego nie zmieniło, ból, który jeszcze niedawno był dla nas ciężarem zaczyna ustępować. Dociera do nas wówczas, że tak miało być i zaczynamy się radować, bo tamta osoba odeszła do Boga, odeszła by czuwać nad nami z nieba. – odpowiedziałam.
- Mądre rzeczy pani mówi, pani Lynch.
- Możesz mówić Mamo. W końcu jesteśmy rodziną. Jestem babcią Twojego dziecka z Rikerem.
- Dziękuję. – przytuliła się do mnie.

4 komentarze:

  1. Smutne:(
    Jedyna osoba, dla której wszystko dobrze się ułożyło to Vanni - odziedziczyła psa, ojca i teściową.
    Ładny list Court i pocieszające słowa Stormie.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na końcówkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie smutne :(
    Ale blog świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie smutne :(
    Ale blog świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutne, ale piękne.
    Pozdrawiam
    Destiny

    OdpowiedzUsuń