„Vanni”
Przeglądałam
rzeczy Courtney, gdy natknęłam się na zmiętą kartkę. Szybko ją rozprostowałam.
Był to list pożegnalny, ale i coś w rodzaju testamentu Courtney. Zaczęłam go
czytać mimo łez napływających mi do oczu.
Los Angeles,
6.09.15r.
Do
moich najbliższych!
Wybaczcie
to co zaraz zrobię, ale nie mam innego wyjścia. Tęsknota za Rossem Shorem
Lynchem jest zbyt silna. Był on jedynym mężczyzną w moim życiu, którego
kochałam. Było to odwzajemnione uczucie, lecz przeciwności losu nie pozwoliły
nam cieszyć się nim zbyt długo. Pewnie pomyślicie, że stchórzyłam, bo miałam
sama wychowywać jego dziecko, ale to nieprawda. Bardzo bym chciała je urodzić i
wychować, ale depresja, w którą wpadłam wraz ze śmiercią ukochanego pchnęła
mnie w stronę samobójstwa, a z tego miejsca nie ma odwrotu. Nie ma odwrotu od
tej decyzji, bo została ona podjęta. Teraz nie ma znaczenia to czy jest dobra
czy zła. Teraz znaczenie ma jedynie to, że jest szansa bym dołączyła do Rossa.
Nigdy
nie lubiłam pożegnań, ale też nigdy nie lubiłam zostawiać spraw niewyjaśnionych
do końca, dlatego napisałam ten list. Nie przeciągając. Mam kilka wiadomości
dla kilku konkretnych osób.
Tato Stephenie – Tobie pozostawiam wszystkie moje
rzeczy. Chcę abyś po mojej śmierci ułożył sobie życie na nowo. Nie chcę byś był
smutny i przygnębiony przez moje odejście. A moją ostatnią prośbą jest zajęcie
się moją ukochaną Vanni, którą zawsze traktowałam jak siostrę, a Ty jak córkę.
Vanni – zajmij się moim ukochanym psiakiem
Bravo i nie pozwól by mój tata popełnił równie głupi błąd co ja.
Riker – zajmij się moimi jedynymi prawdziwymi
przyjaciółmi ~ Vanni, Sav, Alexą, Rydel, Rockym i Rylandem. Dbaj o nich, ale
także i o moich i własnych rodziców.
Ross – wiem, że odszedłeś z tego świata.
Mimo to mam do Ciebie prośbę na wypadek gdybym sama nie mogła tego zrobić.
Gdziekolwiek, kimkolwiek teraz jesteś i cokolwiek teraz robisz czuwaj nad
naszymi rodzinami.
To
chyba wszystko co chciałam Wam przekazać. Pamiętajcie, że bardzo Was kocham.
Courtney
„Vanessa”
Weszłam
do pokoju Laury.
-
Lau, kolacja. – oznajmiłam, ale ona nie reagowała.
Podeszłam
do łóżka i zobaczyłam leżącą obok mojej siostry kartkę.
-
Musiałem ją zabić, bo była niewierną… - przeczytałam tylko fragment, a
następnie zmięłam kartkę i rzuciłam w kąt.
Popatrzałam
na Laurę. Była cała pobita, poczochrana. Miała kilka zadrapań i ślady po
podduszeniu na szyi.
„Stormie”
Wieczorem,
gdy zmywałam naczynia po kolacji przyszła do mnie Vanni.
-
Pani Lynch, ma pani jakiś sposób by chodź na chwilę ukoić ból po stracie
bliskiej osoby? – zapytała.
-
Każdy inaczej reaguje na stratę kogoś bliskiego i w zależności od tego kim ten
ktoś dla niego był odczuwa ból. A najlepszym lekarstwem na to jest chwila
zastanowienia. Kiedy uświadomimy sobie, że taki miał być los danej osoby i nic
by tego nie zmieniło, ból, który jeszcze niedawno był dla nas ciężarem zaczyna
ustępować. Dociera do nas wówczas, że tak miało być i zaczynamy się radować, bo
tamta osoba odeszła do Boga, odeszła by czuwać nad nami z nieba. –
odpowiedziałam.
-
Mądre rzeczy pani mówi, pani Lynch.
-
Możesz mówić Mamo. W końcu jesteśmy rodziną. Jestem babcią Twojego dziecka z
Rikerem.
-
Dziękuję. – przytuliła się do mnie.